czwartek, 29 listopada 2018

Od Paaaana to ja nic nie chceeeee !!!!


Hmmm.... Gwoli wstępu- Matka nie pisała przez ostatnie dwa lata bo... bo odnosiła pasmo sukcesów! Yeah! (Taaa, of course! Pfi!)

Z sukcesem przepracowała dwa lata i nie dała się wykończyć korkom przy remoncie ul. Towarowej. Dostała nawet kilka pochwał w pracy i  jeszcze trzy tygodnie temu była pewna awansu. Z sukcesem wstawała każdego ranka i  ostatkiem sił przekonywała Kluskę, że rajstopy jednak nie cisną, że sukienka w rozmiarze 86 jest już zbyt mała, a sandały w październiku to słaby pomysł. Z sukcesem, może ciut mniejszym docierała do pracy na 7.30 równo o 7.48.

Do sukcesów tych dwóch lat dopiszę jeszcze przeprowadzkę do kamienicy, podwojenie metrów, które jednak ta sama liczba dzieci, tą samą ilością zabawek potrafi zagracić w mgnieniu oka. Dodam jeszcze, że z sukcesem nauczyłam się również robić hybrydy w środku nocy, czytać książki w korku i ugotować coś z niczego. Nauczyłam się także piec chałki w sobotnie poranki.



Były też potknięcia: zielone włosy pomalowane w domu chłodnym blondem, z braku czasu; nota na 345 zł za nieoddanie dekodera Cyfrowego Polsatu Babci, który jeździł w bagażniku Matki jakiś miesiąc i ostatnie trzy tygodnie....

Obraz może zawierać: 1 osoba, tekst


Tak ostatnie trzy tygodnie to jakaś poezja. Najpierw O postanowiła zarzygać całe mieszkanie i pozwoliła mi wykorzystać trzy dni urlopu. Tydzień później, razem ze złowieszczą karteczką w przedszkolu: UWAGA! W GRUPIE STARSZAKÓW ZAUWAŻONO OWSIKI- Matka skorzystała z kolejnych dwóch dni. Kilka dni później, oczywiście w niedzielę około 20.30 Zosia postanowiła zagorączkować, potem dołączyła do niej młodsza siostra. Zawsze trzeba przecież robić to co robi starsza siostra.

- Cześć Babciu, zaczęłam drżącym głosem. Co robisz przez kolejne dwa dni?
- Oj, Izunia. No ja robię, dużo robię.
- Babciu, ale ja już nie mam  urlopu...
- To zwolnienie Ci dadzą Kochanie.

We wtorek odwiedziłyśmy pediatrę. Szłyśmy z zapaleniem ucha. Wyszłyśmy z zapaleniem oskrzeli w pakiecie. Dziś byłyśmy tez u laryngologa.
Sytuacja jak zawsze. Ja jedna, one dwie. Od drzwi płaczą obie, przy czym Ola kurczowo trzyma się szyi i ani myśli pokazywać lekarzowi twarzy, o uszach nie wspominając. Po kilku minutach lamentu lekarz stwierdza, że negocjacje nic nie dadzą i przechodzimy do rozwiązań siłowych.
Matka trzyma nogi, ręce i głową dociska szyję. Angaż do walk w klatce miałybyśmy od ręki. Lekarz bada co musi i przy okrzykach obydwu tłumaczy jakie leki podawać. Na koniec mówi do Oli:
- super wizyta, bardzo miłe Dziewczynki, możesz młoda damo wziąć sobie naklejkę.
- Od Paaaaana to ja nic nie chceeeeeee!!!! - wykrzykuje niespełna czterolatka.
- To weź Kochanie dla Siostry.
- Ona też nie chce! - dodaje z miną mordercy.

Na korytarzu płaczą już wszyscy. Lekarz ma wolne popołudnie, bo reszta pacjentów ucieknie.

I kończąc. Wchodzimy do auta. Gile wytarte, łzy prawie wyschły, a Kluska twierdząco podsumowuje:
- No Mamuniu, byłam taka dzielna, że w nagrodę otworzę w domu cały kalendarz adwentowy!!!!

Kurtyna. Taki nasz dzień. Takie dwa lata.

Pages - Menu